W kolejnej relacji z 19. MFF Nowe Horyzonty Michał Walkiewicz recenzuje dla Was szaloną komedię "Plażowy haj" z Matthew McConaugheyem i Snoop Doggiem w reżyserii Harmony'ego Korine'a ("Gummo", "Spring Breakers"). Przypominamy też jego canneńską recenzję "Parasite" – Bong Joon-ho odebrał za ten film Złotą Palmę.
***
Beach, please, rec. filmu
"Plażowy haj", reż.
Harmony Korine Plan to lista rzeczy, które się nie udają. Moondog (
Matthew McConaughey) ma tego świadomość, więc od ciepłych kapci woli wycie do księżyca. Wżeniony w bogatą rodzinę Minnie (
Isla Fisher) buja się po plaży z fosforyzującym boomboxem, pali kilogramy zioła, przejmuje scenę w podrzędnych barach karaoke i kleci – zazwyczaj genialną – poezję. To facet, z którym trudno się utożsamić, ale którego łatwo zrozumieć, zwłaszcza jeśli czytało się bitnikowską prozę albo widziało chociaż jedną "stonerską" komedię – ulepiony z liści konopii i strzelający bon-motami jak z pepeszy monolit. Korci mnie, żeby zaspojlować: to już w zasadzie wszystko.
Brak skomplikowanej trajektorii uczuć mógłby razić w bergmanowskiej psychodramie o wylewaniu łez do zlewu. Ciężko jednak czynić z tego zarzut wobec gatunku, któremu subtelny hołd składa
Harmony Korine. Kiedyś portretował ludzi z marginesu i spacerował amerykańskim "pasem rdzy" (
"Gummo"). Później przerzucił się na awangardowe eksperymenty, do których trudno było podejść na trzeźwo (
"Trash Humpers"). Wreszcie zaś – pochylił się nad nowym pokoleniem, strojąc sobie żarty z estetyki lukrowanego popu (
"Spring Breakers"). W
"Plażowym haju" (niezdarnie przetłumaczony "Beach Bum" oznacza, ni mniej, ni więcej, plażowego menela) czuć echa tamtych filmów. I choć ich rebeliancka energia ustąpiła miejsca refleksjom szacownego klasyka, stawiane przez reżysera pytania wciąż są intrygujące. To centralne – czy prawdziwa sztuka może wykiełkować tylko na gruncie buntu przeciw społecznym normom – wprawia w ruch fabularną machinę.
Korine rzuca to pytanie mniej więcej tak, jak Moondog pustą flaszkę. Zajmuje go przez parę minut, gdyż w kolejce czekają już kolejne atrakcje: nocne imprezy na jachtach, poetycko-raperskie slamy, chmurki puszczane z gigantycznych skrętów, twarze wyłaniające się z marihuanowego dymu. Ramą opowieści jest wątek upadku bohatera na rzeczywiste, socjalno-bytowe dno.
Całą recenzję Michała Walkiewicz można przeczytać TUTAJ. ***
Nieoczekiwana zamiana miejsc, rec. filmu
"Parasite", reż.
Joon-ho Bong Celuloidowa pożywka dla oczu, serca i rozumu? Jest! Obrazy twarzy zastygłych w przerażeniu, ekscytacji lub zdziwieniu? Są! Rodzina jako azyl, ale i popękany fundament egzystencji? Jak najbardziej. Nie regulujcie odbiorników: Koreańczyk
Bong Joon-ho może być najzdolniejszym spadkobiercą filmowego dziedzictwa
Stevena Spielberga. Jasne, teoretycznie mnóstwo ich dzieli. Lecz gdzieś pod spodem pulsuje ta sama narracyjna energia. A także przeświadczenie, że kino może jednocześnie dawać frajdę i nie zostawiać nas z pustą głową.
Bong ma dziwaczną filmografię. Jest w niej
monster movie skrzyżowany z dramatem rodzinnym, opowieść o zmutowanej świni skrzyżowana z ekologicznym traktatem, kino akcji podszyte twardą fantastyką oraz czarny jak smoła, demaskatorski kryminał. Filmy sklejone z najróżniejszych konwencji, gatunkowo niejednorodne, lecz nieodmiennie – z autorskim stempelkiem.
"Parasite" nie pasuje do nich tylko pozornie – w końcu będąc świadkami takiej kariery, mogliśmy spodziewać się wszystkiego, nawet opowieści o wielkomiejskiej biedocie "pasożytującej" na organizmie klasy uprzywilejowanej.
Członkowie ekranowej familii patrzą na świat z poziomu rynsztoka. To nie metafora – mieszkają w prowizorycznej piwnicy, skąd przez lufcik obserwują buty dostawców, właścicieli lokalnych sklepów oraz obsikujących mury pijaczków. Internet podkradają sąsiadom, karaluchy eksterminują przy okazji miejskiej deratyzacji, a w ramach odpłatnego zajęcia składają – zazwyczaj niedbale – kartony do pizzy. Wszystko zmienia się w momencie, gdy najmłodszy z nich (
Woo Sik-Choi), dostaje posadę korepetytora córki bogatego małżeństwa. Obserwując artystyczne próby ich drugiego dziecka, chłopak błyskawicznie instaluje w domu pracodawców swoją siostrę (
So-dam Park). Ta z kolei, bezbłędnie odgrywając rolę dziecięcego psychologa oraz dystyngowanej absolwentki prestiżowej uczelni, powoli zaczyna obmyślać plan podmiany nadwornego szofera bogaczy na swojego bezrobotnego ojca (
Kang-ho Song)... Widzicie już, jak działa "łańcuszek" i dokąd to wszystko zmierza? Cóż, dam sobie rękę uciąć, że nie macie pojęcia.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.